Kiedy przyjechałam do Krakowa, wszyscy nadal wychodzili na pole. Myślałam więc – sami swoi. Szybko jednak przekonałam się, że do Krakowa przyjechali też tacy, którzy umierali ze śmiechu za każdym razem, kiedy ktoś na to pole zamierzał wyjść. Wcześniej te różnice leksykalne nie wywierały na mnie większego wrażenia, ale teraz przecież należało aktywnie uczestniczyć w dyskusjach o wyższości pola nad dworem i bronić „swojego” języka. W dyskusjach zabawnych i fascynujących jednocześnie. A to był dopiero ich początek.
Dziś piszę o nich, o regionalizmach i dialektyzmach. O tych moich, podkarpackich. Chociaż nie musi to wcale oznaczać, że mieszkańcy każdego zakątka tego regionu będą mówić identycznie. Co więcej, istnieje też szansa, że niektóre słowa – te same lub podobne – znają ludzie w innych miejscach Polski. Wybrałam jednak te, które zwykle szokują moich znajomych spoza podkarpackiej ziemi. Jestem ciekawa, które z nich znasz?
1. ZESTAW: GUMKA+STRUGAWKA
Postanowione: jedziesz w Bieszczady, po drodze planujesz zwiedzanie. Kreślisz naprędce plan podróży, ale Twój ołówek się łamie. Idziesz do kiosku i kupujesz…STRUGAWKĘ. Możesz też kupić ogólnopolską uniwersalną temperówkę, zrozumiemy, ale ja nie znam nikogo, kto tak mówi. W zestawie możesz kupić od razu GUMKĘ DO MAZANIA. Tak, tak, dobrze przeczytałeś. My nie ścieramy – my mażemy! Mażemy również tablicę w szkole, bez względu na to, czy piszemy kredą czy flamastrem.
2. CO NA BAL – MESZTY, A MOŻE PANTOFLE?
Pamiętasz tę bajkę o Kopciuszku, który gubi jeden pantofel podczas ucieczki z balu? W mojej książce buty Kopciuszka były eleganckie, błękitne, na niewielkim obcasie. Takie same pojawiły się w wersji kinowej. Dla mnie słowo pantofle w tym kontekście brzmiało bardzo wykwintnie, ale jednocześnie dziwnie, bo na Podkarpaciu PANTOFLE to nic innego jak zwykłe domowe kapcie. Jeśli podczas swojej podróży zdarzy ci się jednak trafić na jakiś bal, a jesteś mężczyzną, to zawsze możesz ubrać MESZTY, czyli półbuty. Choć mam wrażenie, że to słowo zanika, ale może się mylę?
3. POPROSZĘ PROZIAKA, ALE TYLKO CIUCZEK!
Głodny? Nie ma co zwlekać. Proponuję PROZIAKI, czyli okrągłe placuszki z mąki pszennej, kwaśnej śmietany i prozy, czyli sody oczyszczonej. Teraz najczęściej sprzedawane na słodko, z dodatkiem cukru, ale ja pamiętam te bardziej wytrawne, babcine. Jeśli jednak obawiasz się ich smaku, zawsze możesz zjeść tylko CIUCZEK, to znaczy kawałek. A jeśli z jakiegoś powodu nie zdążysz, przy odrobinie szczęścia możesz spróbować proziaków też w Krakowie. Co jakiś czas food truck Bieszczadzka Ambusada wybiera się w podróż i serwuje tam swoje specjały. Nie próbowałam, ale zaryzykuję stwierdzeniem, że ich proziaki muszą być dobre.
Notabene, wiesz, że food trucki za czasów czarno-białych zdjęć były równie popularne, co i teraz? O podkarpackich barobusach prosto z PRL-u możesz poczytać tutaj .
4. BORÓWKI NA RYNKU
Proziaki już zaliczone to może teraz BORÓWKI? Tfu! Jagody, czarne jagody! Możesz je kupić na RYNKU, ale ten wcale nie musi znajdować się w centrum miasta. Na rynku możesz kupić też inne owoce, warzywa, a nawet dżinsy i meszty… Ale nie martw się. Jeśli zapytasz przechodnia o targ albo bazar, bez problemu wskaże ci właściwą drogę. Nie mam pewności, czy słowo rynek w tym kontekście możemy uznać za regionalizm, w końcu słowniki przewidują miejsce handlu jako jedno z jego znaczeń. Tylko dlaczego nikt nie rozumie moich „zakupów na rynku”?!
5. MAMAŁYGA I CUMELEK NA NAKASTLIKU
Jeśli w restauracji kelner poda ci bliżej nieokreśloną breję, możesz śmiało zapytać sam siebie: co to za MAMAŁYGA?! Ale nie pytaj o to kelnera, bo nie brzmi to zbyt pozytywnie. Mamałyga to potrawa kuchni rumuńskiej, ale dla nas ma znaczenie dużo szersze, bardziej ogólne. To coś, co wygląda jak „papka”, w której nie jesteśmy w stanie wyodrębnić składników. Mnie jej konsystencja przypomina nieco kaszkę na mleku dla dzieci. A skoro już o dzieciach mowa… Kiedy będziesz rezerwować nocleg, upewnij się, że w twoim pokoju przy łóżku będzie NAKASTLIK. To całkiem praktyczny mebel, mała szafka nocna, na której możesz położyć to, co akurat chcesz mieć pod ręką. Na przykład CUMELEK twojego dziecka. To znaczy smoczek, smoczek!!!
6. TA JOJ, IDŹ HET, NO NA SERMATER!
No dobrze, czas na wyrażenia praktyczne. TA JOJ przyda ci się chyba najbardziej. Znaczy mniej więcej tyle co „(T)a, dobra (niech będzie)!” lub „A, weź!”. Chociaż równie dobrze może nic nie znaczyć, być tylko przerywnikiem lub po prostu wpasować się w kontekst. Faktem jednak jest, że to właśnie po tym wyrażeniu cała Polska rozpozna mieszkańców Podkarpacia.
IDŹ HET możesz powiedzieć, kiedy chcesz coś lub kogoś przegonić. To raczej mało skuteczne wyrażenie, ale zawsze warto je rozumieć… Het jest równoznaczne z hen, daleko, więc idź het to nic innego jak „Idź stąd!”.
A kiedy już wszystko zawiedzie, możesz powiedzieć tylko NA SERMATER!
„Nic tu po mnie – wyjeżdżam, na sermater!”
„No na sermater, dlaczego to nie działa?!”
„Na sermater – co my teraz zrobimy?!”
Na sermater nie jest dla nas wyrażeniem bardzo wulgarnym, nazwałabym je raczej łagodnym przekleństwem. Mój dziadek za to lubi mówić szczególnie delikatnie:”na serfajku!”. Nawet wtedy, kiedy coś mu się zwyczajnie podoba.
Ciekawe, jak ty zaczniesz swój komentarz? 😉 A może chcesz podzielić się swoją listą słów? Przeczytam z przyjemnością!