Bez kategorii, nauczyciel, refleksje

Krytyka krytyki

Zainspirowana pewnymi popularnymi filmikami  na Instagramie, zapytałam moich obserwatorów gdzie są granice krytyki. A wszystko zaczęło się od tego, że coraz częściej wyświetlają mi się posty, w których jeden nauczyciel wprost krytykuje drugiego i na tej podstawie chce budować swoją działalność, zdobywać nowych klientów.

O ile często lajkuję treści innych nauczycieli, o tyle tutaj nie mam ochoty wciskać serduszka. Chociaż to nie mnie dotyczy krytyka, miewam mieszane uczucia. Dzisiaj o jednym z takich przypadków, niech anonimowo posłuży nam za tło przemyśleń.

Rzecz jest następująca. Native speaker nagrywa filmik, w którym wykorzystuje nagranie innej osoby, która nie jest nativem, nie podając jej nazwiska czy nazwy profilu, chociaż prezentuje fragmenty, w których ta osoba pokazuje swoją twarz i przemawia. Nagranie dotyczy użycia angielskich słówek. Odbiorca nie ma nawet szans sprawdzić, kim jest osoba, której nagranie posłużyło za materiał do oceny. Nie może też sprawdzić całego kontekstu. Widzi część nagrania i słyszy komentarze na jego temat. Z kolei krytykowany nauczyciel nie ma jak bronić swojego materiału edukacyjnego. Nie wie nic, że jest na innym profilu wystawiony na pośmiewisko tłumu, który podąża za większością. I tu już czuję pewien niesmak. To moim zdaniem zagranie nieeleganckie i wobec tej osoby i wobec własnych followersów.

Idea takich filmików opiera się na demaskowaniu fałszywych nauczycieli, którzy swoją działalnością mają szkodzić uczniom. Z powyższego postu od native speakera dowiadujemy się, że akcent przemawiającego i fakt, że nie porusza w swoich materiałach trudnych tematów wskazują na to, że nie jest to profesjonalny nauczyciel. Ma również popełniać błędy w odpowiedzi na swoje własne pytania.

 

W pierwszym odruchu mam ochotę krzyczeć: skandal, proszę zdjąć to z anteny! W drugim jednak zatrzymuję się i zastanawiam.

 

Jest mnóstwo nauczycieli – nienatywnych filologów, którzy mówią z polskim (lub innym) akcentem, ale to wcale nie umniejsza ich umiejętności. Znam profesora rusycystyki, świetnego tłumacza i znawcy literatury, człowieka o bogatym leksykonie w obu językach, który po prostu ma problem ze stawianiem poprawnych akcentów w mowie. Zazdroszczę mu zasobu słownictwa. Widzę też czasami filmiki obcokrajowców-nauczycieli języka polskiego. W długim wywodzie może popełnią błąd czy dwa, ale w ogólnym rozrachunku robią wiele dobrego dla swoich uczniów i nikogo swoją pracą nie krzywdzą. W końcu, znam też native speakerów, którzy używają słów niezgodnie z ich znaczeniem i zapisują je niepoprawnie na tablicy swoim studentom.

 

A chodzi o to, że nikt z nas nie jest chodzącym słownikiem. Mamy prawo popełniać błędy językowe, zapomnieć znaczenia albo różnić się wymową. Oczywiście filolog nie powinien stawiać błędu na błędzie, ale wpadki zdarzają się każdemu, kto jest zwykłym człowiekiem. Kilka sekund filmiku nie jest zatem jeszcze na nic dowodem. A jeśli ma być powodem publicznego linczu – poproszę o więcej przykładów i szansę drugiej osoby na obronę, skoro już ją zobaczyłam i usłyszałam. Bo co teraz pomyślą sobie ci, którzy spotkają ją na ulicy?

 

Druga część krytyki wspomnianego wyżej materiału dotyczyła błędów autora w odpowiedzi na własne pytania w języku angielskim, które w tłumaczeniu na polski wyglądały następująco:

pierwsze – autor pokazuje obrazek spleśniałego sera i oczekuje odpowiedzi „spleśniały”;

drugie – autor pokazuje obrazek chleba, na którym jest trochę pleśni i oczekuje odpowiedzi „czerstwy”;

trzecie – autor pokazuje obrazek wody w szklance i oczekuje odpowiedzi „stagnująca”, „stojąca” (w odróżnieniu od tej, która płynie);

 

Czy autor źle użył języka? W zaprezentowanym wycinku – nie. Autor źle przygotował zadanie, co może świadczyć o jego małym doświadczeniu w nauczaniu lub zwykłym braku pomysłowości. Pokazując chleb z pleśnią, chciał pokazać w jakiś sposób jego nieświeżość. Tak się domyślam. Na obrazku ciężko jednak pokazać, że chleb jest twardy jak głaz. Na jego miejscu zamiast obrazka chleba z pleśnią (który może zmylić ucznia) posłużyłabym się zwykłą definicją. Szklanka z wodą również nie była dobrym przykładem, ale też nie ze względu na język. Po prostu student, który widzi kolejno obrazek zepsutego sera i chleba spodziewa się, że z wodą też będzie coś nie tak. Tymczasem chodzi o „wody stagnujące”, czyli coś niezwiązanego z tematem. Zamiast wody w szklance pokazałabym pewnie jakieś bagno, ale obrazek znów mógłby zmylić uczniów, więc najbezpieczniej byłoby użyć antonimu. Nadal jednak nie są to jego błędy językowe, a metodyczne, hello!

 

Czy omawiana osoba może nie być znawcą angielskiego? Czy może udawać nauczyciela? Może, ale nie umiem tego ocenić po jednym krótkim fragmencie.

 

Absolutnie zgadzam się, że w Internecie i w życiu jest dużo osób, które podejmują się nauczania języków i mówienia o nich, a nie powinny. Należy o tym głośno przypominać. Jednak trudno z tym walczyć, bo to Internet, a jak wiadomo mamy tu wszystko. Ja zawsze staram się podpowiadać moim studentom, żeby roztropnie dobierali materiały do nauki, ale przecież nie posprzątam sieci.

 

Uważam przy tym jednak, że dobrzy nauczyciele powinni wybronić się jakością swojej własnej pracy. Nie trzeba od razu wskazywać palcem, wystarczy mówić, jak jest poprawnie. A jeśli chcą wchodzić w polemikę z kimś, kto uczy inaczej, powinni zrobić to trochę bardziej uczciwie. Inaczej wygląda mi to na granie na emocjach publiki i – być może niechcący – obśmiewaniu. And I don’t really like it that way.