Korzystałam z niej kilka lat temu, jak zrobiło się o niej głośno. Teraz testowałam ją przez cały sierpień i odrobinę września. Później sprawdzałam tylko w praktyce, czy i na ile da się skorzystać ze zdobytych w niej umiejętności. Nadszedł czas, żeby odkryć karty – co myślę, zarówno jako nauczycielka, jak i studentka.
Być może niektórzy z Was zastanawiają się, jak to jest, że mówię o sierpniu, kiedy za oknem styczeń. Cóż, nie będę ukrywać, że czas, w jakim dojrzewał ten tekst jest rekordowy. Pisałam go trzy razy, za każdym od nowa, odwracając zupełnie jego strukturę. Nic nie brzmiało w nim tak, jak chciałam, a na co komu taka karykatura. No, i prawda jest też taka, że nie utrzymuję się z blogowania, więc publikacje tekstów schodzą czasami na dalszy plan.
ZATEM – RAZ JESZCZE!
Mowa oczywiście o aplikacji Duolingo. W swoich badaniach nad nią wzięłam pod lupę cztery języki:
– holenderski, który znam już w jakimś stopniu – chciałam sprawdzić, jak aplikacja pomoże mi w powtórkach;
– hiszpański, z którym miałam minimalną styczność w przeszłości, kojarzę kilka zwrotów i jest stosunkowo prostym językiem;
– francuski – nie wiem, jak, ale zaśpiewałam kiedyś coś pani Dion, a teraz jedynie popisuję się w Brukseli słowami bonjour, au revoir i merci – czyli nie mam o nim zielonego pojęcia;
– polski, którego sama uczę – chciałam zobaczyć, co poznaje mój potencjalny student;
NA CZYM OPIERA SIĘ NAUKA W DUOLINGO?
Założeniem aplikacji jest wyrobienie pewnych nawyków (z angielskiego nazywamy je ładnie drylami – ang. drill) uczącego się. W tym celu pojawiają się ułożone tematycznie słowa, zwroty i zdania, które raz po raz musimy tłumaczyć – albo na swój język (tym językiem jest angielski, jeśli wybierzemy dowolny język obcy) albo na język, którego się uczymy. Zadania polegają też, na przykład, na wskazaniu obrazka, słowa albo ułożeniu zdań z rozsypanek.
Nie jest to nic nowego w glottodydaktyce (dydaktyce języków obcych). Spiralny układ treści, to znaczy ciągłe wracanie do poznanych wcześniej słów i zasad na nowych przykładach, oraz „drylowanie” – to coś, z czego nauczyciele korzystają na co dzień, bo przynosi efekty. Użycie tej strategii w tego rodzaju aplikacji jak najbardziej popieram.
Dodatkowym elementem zachęcającym jest grywalizacja, czyli wykorzystanie elementów gier, żeby pobudzić i podtrzymać chęć uczenia się. Zdobywanie kolejnych poziomów i rywalizacja z innymi uczestnikami ma sprawić, że będziesz chciał wracać do nauki. Takie tam niewinne uzależnienie.
TO DLA CIEBIE, JEŚLI:
Chcesz sprawdzić, czy dany język może Ci się spodobać. Być może jesteś po prostu ciekawy, jak brzmi albo czy budowa zdań wygląda na łatwą do opanowania, czy może wprost przeciwnie – zupełnie nie widzisz logiki w łączliwości wyrazów. Duolingo pozwoli Ci wykonać jakiś pierwszy krok, zanim zapiszesz się na kurs nowego języka. Być może dzięki temu nie wydasz pieniędzy na coś, z czym ostatecznie nie będzie Ci po drodze.
Nie masz czasu. Aplikacja przypomina o tym, żebyś codziennie zrobił kolejny językowy kroczek zupełnie tak samo, jak Twój zegarek krzyczy, że czas na szklankę wody. Okazuje się, że z takim nadzorem sztucznej inteligencji nagle da się znaleźć czas na naukę – niesamowite! Samodyscyplina jest zdecydowanie trudniejsza (cud, że jeszcze nikt bez smartzegarka nie umarł z pragnienia :-P)
Nie zawsze dostrzegasz efekty swojej nauki. Zdobywanie kolejnych umiejętności w grze pozwala na otwarcie następnych poziomów. To daje poczuć pewną satysfakcję, bo przecież sam tego dokonałeś! A jeśli jeszcze byłeś szybszy niż inni, to już w ogóle! Oczywiście to tylko pewien zakres możliwych umiejętności, no ale jest.
Łatwo gubisz motywację. To jest trochę związane z brakiem czasu i efektów, ale aplikacja, odwołując się do pierwotnych instynktów, dobrze wie, że nagroda podtrzyma chęć nauki! Będziesz czuł chęć powrotu do zadań. Albo do gry, ale to już inna para kaloszy, choć te same instynkty.
Potrzebujesz dodatkowych ćwiczeń po kursie. I jest ci obojętne jakie to będą tematy, po prostu chcesz ćwiczyć, ale nie masz wielu pytań. Duolingo przypomni Ci o powtórkach.
TO NIE JEST DLA CIEBIE, JEŚLI:
Lubisz analizować. Masz pytania i chcesz zrozumieć więcej. To darmowa aplikacja, która nie zastąpi Ci nauczyciela i nie wyjaśni wszystkich zawiłości języka. Pokaże Ci jakiś jego niewielki fragment i być może sam wydedukujesz z niego zasady, ale nie zobaczysz wszystkiego. To może też zniechęcać. A kiedy później wybierzesz się na kurs, okaże się, że jest tego więcej, coś działa inaczej i możesz poczuć się nieco oszukany (albo zaczynasz się kłócić z nauczycielem, że nie ma racji, „bo Duolingo powiedziało…” – byłam, widziałam).
Potrzebujesz konkretnego planu nauki na danym poziomie. Struktura programu jest dość chaotyczna i nie ma w nim takiego metodycznego korpusu, który – być może kogoś to zdziwi – dostosowuje się do każdego nauczanego języka osobno (tu „lekcje” zbudowane są podobnie we wszystkich językach). Czasami też miesza poziomy na jednym etapie i oprócz pomocnego w nauce spiralnego układu treści nie zmierza do jakichś konkretnych celów językowych, choć oczywiście pokazuje pewien progres.
Interesuje Cię używanie języka w codziennych sytuacjach. Duolingo uczy przez zabawę i właśnie dlatego twórcy sięgnęli do śmiesznych zdań, żeby dało się je szybciej zapamiętać. Teoretycznie można na nich budować później swoje, „życiowe” przykłady, ale nie zawsze dostaniemy przepis na to, jak to zrobić. Niestety z moich doświadczeń wynika, że połowa studentów, którzy do tej pory uczyli się tylko przez aplikację, na prawdziwych zajęciach nie widzi językowej relacji między „Lew nie jest tygrysem” a „Grześ to student”. Uważam też, że wykorzystanie w grze wyrażeń z najbliższego otoczenia i prawdziwych sytuacji komunikacyjnych (co też da się ubrać w zabawne konteksty) byłoby naprawdę praktyczne. W odróżnieniu od nazw gatunków zagrożonych, których nie użyjesz, chyba, że działasz w Greenpeace.
Chcesz nauczyć się języka. Aplikacji nie zależy na tym, żebyś szybko skończył grę. Im dłużej grasz, tym więcej zarabiają jego twórcy. Dlatego kończą ci się „życia” i nie przejdziesz do kolejnego etapu nauki, bo znowu zrobiłeś literówkę w słowie „nosorożec”, choć prawdopodobnie nie użyjesz tego słowa przez kolejnych pięć lat. To trochę demotywujące. Jest szansa, że nauczysz się przedstawiać i pytać czy ktoś je jabłka. A to w sumie tyle, ile ja po francusku w Brukseli.
Nie masz czasu… Jakkolwiek przewrotnie to nie brzmi. Z jednej strony aplikacja zachęca użytkowników do krótkotrwałych, ale częstych powtórek mimochodem, a z drugiej pochłania nam tego czasu więcej, niż nam się wydaje. Kiedy któryś dzień z rzędu powtarzasz, że lew nie jest tygrysem, straciłeś być może już godzinę, a dalej nie umiesz się komunikować. W godzinę tygodniowo możesz dać swojej głowie znacznie więcej, w inny sposób.
Łatwo wpadasz w uzależnienie od gier. To niewinna gra, ale może wciągać nie tyle przez chęć nauki, co chęć wygrywania. Jeśli czujesz, że klikasz dla samego klikania, a nie zdobywania umiejętności, lepiej sobie odpuścić.
CZYTAJ DALEJ, JEŚLI CHCESZ WIEDZIEĆ WIĘCEJ 🙂
Co jeszcze, z punktu widzenia studentki?
Początkowo ucieszyłam się, że spis treści „rozdziałów” w każdym języku wygląda sensownie: powitania, przedstawianie się, mówienie o czynnościach codziennych, i tak dalej. Tymczasem okazało się, że w środku jest bałagan. W pierwszym rozdziale z hiszpańskiego poznałam słowa takie jak kobieta, mężczyzna, jabłko i pies, po czym od razu dostałam dość trudny dialog o zgubionych kluczach, a na końcu przetłumaczyłam zdanie o żółtym koniu. Ja walczyłam, ale domyślam się, że ktoś, kto nie czuje, żeby języki były jego mocną stroną, szybko się podda, bo stopień trudności nie narasta proporcjonalnie.
Krótkie teksty czy dialogi, nawet naszpikowane nowym słownictwem są oczywiście jakimś bodźcem do poznawania języka, więc to w sumie jest ciekawe, ale nie czułam, żebym się czegoś solidnie nauczyła, bo nic z tym dialogiem się już nie wydarzyło.
Z drugiej strony zmęczyły mnie powtórki. To, że każda nowa lekcja zaczyna się właśnie od nich to dobre rozwiązanie, ale w moim odczuciu było ich po prostu za dużo. Raz ze złością zamknęłam stronę, jak po raz nasty (nie żartuję) tłumaczyłam na francuski wyrażenie „kawa z mlekiem”.
Nie podobało mi się też to, że w danej lekcji miałam nauczyć się opisu osoby, a zamiast tego, ciągle dostawałam ćwiczenia z wyrazami bez związku: wino, sok, pływać. To trochę jak kupić wakacje w ciepłych krajach, a zastać tam deszcz.
Czułam się też niesprawiedliwie oceniana przez Duolingo. Wiem, że to tylko maszyna, że może zawierać błędy albo celowo uznawać coś za pomyłkę, żeby nas jeszcze na trochę zatrzymać, ale jednak się starałam! Dlaczego raz formy dualne (dwie poprawne) były dla Duolingo błędem na czerwono z wykrzyknikiem, innym razem te same formy były nic nieznaczącą literówką, a kiedy indziej błędu żadnego nie było?! Przecież to nie fair! Z holenderskim machnęłam ręką, bo znam zasady. Jednak gdyby to był francuski, nie umiałabym sama tego ocenić. Ponadto nie zawsze ten sam rodzaj błędu miał taką samą wagę, a powinien.
(„wij” i „we” to zaimek osobowy oznaczający „my”. Tylko jeden jest z większym naciskiem, a drugi z mniejszym, ale wszystko zależy od intencji mówiącego).
Co jeszcze z punktu widzenia specjalistki?
Poprawiłabym układ treści dla każdego z języków osobno. Nie można tworzyć programu do nauki na przykład języka greckiego bazując na programie do angielskiego. To tak nie działa. Dla zobrazowania: o ile w takim hiszpańskim możemy dość szybko wprowadzić podstawowe zwroty ze wskazywania drogi na ulicy, już w językach słowiańskich jest to zwykle przesunięte na dalszy etap nauki, bo wiąże się z trybem rozkazującym albo deklinacją (dojść do placu, przejść przez plac, za tym placem, na tym placu,…).
W ogóle, bardzo zawiódł mnie tutaj język polski. Może i Wam będzie łatwiej zrozumieć moje żale, jeśli zobaczycie materiały z czegoś, co już znacie.
Spójrzcie na te przykłady z pierwszej (!) lekcji – wyjaśnienie zasad tworzenia liczby mnogiej. Po angielsku zwykle dodamy „s”, a po polsku…
…a po polsku mamy tłumaczeniowy fail, bo są różne formy, zależne od rodzaju, żywotności, a także liczebnika, który stoi przed rzeczownikiem! W oczach obcokrajowca wygląda to tak, jakby nie było żadnych zasad. Na dodatek pojawia się deklinacja, zależna od użytej struktury. Student nie będzie wiedział, że „dziećmi” jest narzędnikiem, więc zbuduje sobie zdanie „Dziećmi są tutaj”, bo skąd miałby wiedzieć, że to nie tak? Powie również, że ma „dwie córek”, bo nie wie, że Słowianie liczebniki 2,3,4 postanowili kiedyś odłączyć od reszty.
Widać tutaj również wspomniany wcześniej bałagan – zamiast przedstawić siebie, co może być w życiu przydatne, przedstawiamy koleżanki kaczki, a kiedy się z kimś witamy, informujemy go od razu, że słoń lubi ciasteczka?
I cóż, mnie to może byłoby i wszystko jedno, gdyby nie fakt, że mam studentów, którzy przeskakują o poziom, bo uczyli się wcześniej tylko z aplikacją. Zwykle mają wiele pytań podczas lekcji, bo dopiero wtedy wychodzą braki. Jednego studenta w ostatniej chwili uratowałam przed mówieniem do profesora „czekaj” i „ty”. Mógłby wyjść kwas, bo nie każdy potrafi się wczuć w to, jak obcokrajowiec widzi świat po polsku i zwyczajnie się obraża. Dlatego pamiętajcie o ograniczonym zaufaniu do uniwersalnych platform i aplikacji (oraz nie obrażajcie się na obcokrajowców ;-)).
Drugą kwestią metodycznie do poprawy jest sposób prezentacji nowego materiału, który tutaj polega na wyrywkowym testowaniu. Z dwóch powodów:
– testowanie służy do sprawdzania wiedzy, a nie jej zdobywania. Na przykład nie potrafię zaznaczyć poprawnie usłyszanego dźwięku, jeśli wcześniej się z nim nie zapoznałam. Szkoda czasu na zgadywanie, lepiej jest najpierw usłyszeć wszystko, a dopiero potem wskazywać, co słyszę.
– niektóre zadania testowe zamiast uczyć słów, robią z uczniów wariatów. Przecież nawet nie trzeba przeczytać obcego odpowiednika drobnym drukiem, wystarczy spojrzeć na obrazek. Obserwując studentów, zauważam, że często klikają oni w takie zadania maszynowo, bez czytania, więc nie przynosi to żadnych efektów.
JAKIE WNIOSKI?
Niejednoznaczne.
Wróćmy najpierw do badanych przeze mnie języków:
– holenderski – aplikacja trochę pomogła mi w powtórkach, ale nie sprawiła mi większej frajdy;
– hiszpański – zapamiętałam kilka nowych wyrazów, ale więcej nauczyłam się od kelnerów w hiszpańskiej restauracji;
– francuski – nadal nie umiem się nawet solidnie przedstawić.
– polski – już rozumiem, z czego wynika chaos w głowach studentów.
Nie sugerujcie się mną i moimi wrażeniami. W końcu testowałam kilka języków na raz i z założenia patrzyłam na nie krytycznym okiem. Sama wolę po prostu bardziej praktyczne i odpowiednio ułożone treści, chcę móc wykorzystywać w życiu to, czego się uczę, chociaż jako filolog jestem również przyzwyczajona do uczenia się dziwnych wyrazów (ulubiona „babka lancetowata” – egzamin z drugiego roku studiów, do teraz pamiętam…).
Zdaję sobie przy tym sprawę, że to darmowa aplikacja, a nie podręcznik czy kurs, aczkolwiek poprawienie kilku momentów znacznie podniosłoby jej prestiż, ale też dałoby zwykłą radość z nauki i lepsze efekty uczących się, a co za tym idzie ich zadowolenie i chęć zostania na dłużej.
Wiem również, że właściwie każda metoda nauki jest lepsza niż żadna. Mnie zdania ze zwierzętami przy przedstawianiu się, opisie osoby(!) i zakupach w sklepie spożywczym nie przekonują, ale komuś mogą chociażby poprawić humor.
Korzystajcie, jeśli Wam się podoba. Miejcie tylko ograniczone zaufanie (maszyna, błędy) i nie zniechęcajcie się, jeśli coś wydaje Wam się nagle za trudne – to na pewno nie świadczy o braku jakiegoś językowego talentu! Być może pojawiło się w grze w niewłaściwym momencie albo nie zostało wystarczająco dobrze wyjaśnione.
Pamiętajcie też, że darmowych źródeł jest więcej, więc jeśli coś Wam nie leży, można poszukać alternatyw, nie rezygnując z języka.
Ja, jeśli kiedykolwiek wrócę do tej gry, to tylko dla powtórek albo żeby zerknąć na nieznany mi język. Na razie pas.