Gandawa, czerwiec 2022 roku.
Stoję na środku popularnej księgarni i rozglądam się niepewnie. Analizuję działy, chcę znaleźć dla siebie coś do czytania, w oryginale. Potrzebuję rozrywki, która wesprze moją naukę języka. Mogłabym oczywiście zamówić z Amazona, ale piżmowy zapach papieru i możliwość dotknięcia każdej książki przed dokonaniem ostatecznego wyboru budzą we mnie instynkt czytelnika-łowcy. W końcu mi się udaje – odnajduję się przy półkach w przedziale wiekowym… 6-9.
Dlaczego właśnie tam? Bo nie czuję się jeszcze językowo gotowa na opasłe tomiska dorosłej prozy, długie zdania i zawiłe konstrukcje, których nie znam. Mój niderlandzki jest w okolicach poziomu A2, mam 1 lekcję w tygodniu i znikomy kontakt z żywym językiem na co dzień. Mogłabym wziąć coś bardziej odpowiedniego dla swojego wieku, ale czuję, że to na razie nie będzie to. Nie daj Bóg trafię jeszcze na Pilchowską frazę we flamandzkim wydaniu i polegnę po dwóch stronach! Z miłą chęcią, ale nie teraz. To znaczy – wtedy, kiedy nie polegnę. Zatem postanowione: sześć do dziewięć, czyli gdzieś pośrodku dziecięcego świata!
Sceptycznie podchodzę do obcojęzycznej literatury dziecięcej jako materiału do nauki języka obcego dorosłych. Trudno jest bowiem wybrać książkę na tyle ciekawą, żeby chciało się ją czytać i na tyle pożyteczną, żeby efekt tego czytania odczuć. Niemniej jednak, nie odrzucam tej możliwości, a nawet sama się na nią skusiłam.
Ale to nie jest takie proste!
-
Pod żadnym pozorem nie kierujcie się stwierdzeniem, że książka dla dzieci znaczy tyle, co prosty język. Nic bardziej mylnego! Książki dla dzieci obfitują w trudne słowa, gry językowe, neologizmy. I zwyczajnie – mówimy do dzieci jak do dorosłych, dlaczego mielibyśmy upraszczać książki?
-
Kiedy jakaś pozycja was zainteresuje, poczytajcie o niej też w polskojęzycznym internecie. O czym dokładnie jest, czy cieszy się popularnością, czy jest tłumaczona na inne języki. Unikniecie w ten sposób rozczarowania fabułą.
-
Przed kupnem książkę trzeba koniecznie otworzyć! Przeczytać fragment, może stronę. Zobaczyć, jakim językiem prowadzona jest narracja, jak budowane są zdania. W książkach dla dzieci z reguły będą mniej złożone, ale to nie znaczy, że będzie nam się czytało ją przyjemnie. Czy nie ma tam za dużo wymyślnych słów i rozpraszaczy? Nie liczymy konieczności używania słownika, bo to akurat element tej zabawy.
-
Nie oceniajmy książki po okładce. Nie kupujmy tej pięknie wydanej, bo ważniejszy dla nas jest tekst. Co prawda książki ładnie wydane, z pięknymi ilustracjami, świadczą o tym, że wydawnictwo z jakiegoś powodu w nie zainwestowało. Ale treść może być bezużyteczna dla dorosłych, więc jeszcze raz – tekst, tekst, tekst! Sprawdzamy tekst albo niejako za karę będziemy czytać o rozmowach zwierzątek leśnych o orzeszkach w dziupli.
-
Z drugiej strony warto zwrócić uwagę na czcionkę, rodzaj papieru, marginesy. Będziemy się wyjątkowo męczyć z czcionką 10 bez interlinii, w obcym języku. A jak jeszcze będzie to inny alfabet -katorga dla oczu! Papier i marginesy odegrają ważną rolę, jeśli zdecydujemy się robić w książce notatki.
-
Ilustracje również mają znaczenie. Skromne, pojawiające się co jakiś czas mogą okazać się pomocą w rozumieniu tekstu. Z kolei nadmiar obrazu zazwyczaj ogranicza tekst, bo przygotowany został z myślą o najmłodszych i rozmowach z nimi o tym, co namalowane. Szkoda naszego dorosłego czasu na takie pozycje.
-
I ostatnie, acz najważniejsze: tematyka książki. Jeśli wasz stopień znajomości języka nie jest bardzo wysoki, a chcielibyście swoje umiejętności nieco podkręcić, warto sięgnąć po tematy związane z ludźmi, codziennością, społeczeństwem, rodziną, szkołą. Żadne fantasmagorie. Nawet jeśli na co dzień jesteście miłośnikami fantasy, w tym przypadku może się to nie sprawdzić. Będziecie dryfować pomiędzy zaklęciami, różdżkami, okiem jaszczurki i magicznym wywarem. Poza tą opowieścią, nie użyjecie tych słów prędko. Czy to więc wzniesie Wasze językowe umiejętności na wyższy level? Może tak, może nie, nie wiem.
Chcecie zainwestować pieniądze, więc to nie może być coś wybranego naprędce.
Wybierając swoje książki, spędziłam w księgarni półtorej godziny! W tym czasie odrzuciłam mnóstwo historii o piesku, który szukał swojego pańciusia i kotku który walczył ze smokiem w starożytnych Chinach, o lisku, który ciągle jadł i o dziewczynce, która pisała pamiętnik, ale kochała konie i stadnina była tematem przewodnim jej zapisków.
Wybrałam za to dwie książki – jak się później okazało – niderlandzkie dziecięce hity!
Jedna to „De Gemeneriken” (Jeroen van Berckum), co można przetłumaczyć jako „Złośliwieccy” („gemenerik” to ktoś wredny, podły). Opowiada o najmilszej dziewczynce pod słońcem, która na swoje nieszczęście urodziła się w rodzinie pełnej czarnych charakterów. Dziewczynka trafia do rodzinnej szkoły, w której uczy się zachowywać tak, jak nie wypada. Podobno końcówka będzie dla wszystkich zaskakująca…
Druga to, jak mówią, książka dla dzieci od 7 do 107 lat. W polskiej wersji pojawia się jako „Minu” (nider. „Minoes”). Fakt, że wyszła spod pióra znanej niderlandzkiej autorki dla dzieci Annie Schmidt pozwala pokładać w niej duże nadzieje. Internet podpowiada, że książka doczekała się nawet ekranizacji i cieszy się ogromną popularnością. Tytułowa Minu to dziewczynka, która była wcześniej kotem, ale nadal świetnie mówi w kocim języku. Wykorzystuje tę umiejętność, by pomagać swojemu właścicielowi – Tobiaszowi – w pisaniu artykułów do lokalnej gazety i chyba wpędzi go tym w tarapaty…
Dać Wam znać, jak skończyły się obie historie? 😉
Książki może i dla dzieci, ale skoro przy pierwszej stronie podkreśliłam już kilka nowych „życiowych” czasowników rozdzielnie złożonych, czuję, że będę się w tej literackiej podróży dobrze bawić.
Gandawa, czerwiec 2022