2023 rok przywitał mnie wyjątkowo łaskawie. Tym razem bez żadnego pogrzebu w święta, jak przez ostatnie trzy lata. Można to uznać za pewien przełom, choć wahałam się przez chwilę, czy nie zapomniałam wybrać się w tym-tamtym roku na cmentarz. Jeszcze chwila, a pewnie zaczęłabym odwiedzać go odruchowo bez powodu, ot – hobbystycznie…
Trzeba by w sumie przywyknąć, bo czas i tak pcha nas (sic!) w jednym kierunku.
Ale jeszcze nie teraz.
2023 rok zaczął się dla mnie spokojnie i oby tak pozostało. Kocioł wydarzeń ostatnich trzech lat w świecie, w Polsce, w życiu sprawił, że w końcu wypadło mi z głowy pisanie tekstów na własną stronę, choć niemało było w planach treści edukacyjnych. Mogłyby się komuś przydać, ale jakoś tak było mi nie do pisania. Z początkiem tego roku przypomniałam sobie ni stąd, ni zowąd, że lubię tworzyć. I jak dużo mam niedokończonych tekstów. A jeszcze więcej akapitów w głowie. No i mąż coś tam jeszcze wspomina od czasu do czasu, że strona, że serwer, że coś…
To może jednak pisać?
Ten pomysł zbiegł się z początkiem roku, ale nie jest to bynajmniej jakieś noworoczne postanowienie poprawy. Choć niektórzy twierdzą, że wystarczy nazwać postanowienie noworoczne celem, a zrealizuje się samo, to i tak wszyscy wiemy, jak jest. Nie robię listy postanowień – mam pewne plany, ale będzie, jak ma być.
Mimo to, nieco kurtuazyjnie, zapytałam na pierwszych zajęciach po Nowym Roku studentów, czy mają jakieś postanowienia i jedno z nich okazało się inne, niż wszystkie te diety i regularne wizyty na siłowni: nie powtórzyć błędów popełnionych w zeszłym roku. O, tak! Wszyscy uczmy się na błędach – swoich i cudzych.
W ogóle odnoszę ostatnio wrażenie, że świat zbyt często kręci się wokół wszelkich błędów. Popełnia je każdy i poprawiać chcą wszyscy. Weźmy na ten przykład Internet. Nie daj Bóg napiszesz w nim coś niepoprawnie, a poinformuje cię o tym kilkadziesiąt osób, począwszy od nauczycielek, a skończywszy na murarzach.
Pisz tak, nie pisz tak, mów tak, nie mów tak, rób tak, nie rób siak – zdaje się krzyczeć wirtualna przestrzeń. Przebodźcowany użytkownik w chaosie podnosi wtedy rękę, daje lajka, znaczy. Tym samym mówi: tak, zgadzam się, masz rację! Iluż ludzi w tym Internecie zgadza się na coś, po czym przewija i zapomina! Gdy w końcu wraca to do nich, obrośnięte lajkami, wszystko wydaje się już proste – skoro tylu to popiera, znaczy, że… prawdziwe.
Na domiar złego okazuje się, że porad w danej dziedzinie często udzielają nam nie specjaliści lub osoby, których temat w jakiś sposób dotyczy, a dość przypadkowi, acz popularni ludzie. Opinia profesora zawiśnie na włosku, jeśli ten nie ma followersów, a w polemikę z nim wchodzi początkujący bloger (true story, jak to mówią, i ja to widziałam!). Być może profesor się myli, ale czy powinni o tym decydować od razu przypadkowi internauci w komentarzach?
Zgadzamy się z lubianymi.
A ilu z nas, zanim wyrazi swoją aprobatę w tematach istotnych, najpierw się zastanowi, porozmawia z kimś, a dopiero potem zdecyduje się wcisnąć serduszko?
Jak tak sobie to wszystko po cichu obserwuję, to czasem boję się wyjść z Internetu i iść do ludzi. Bo co, jeśli w świecie rzeczywistym zastanę takie właśnie nagłe reakcje i jaskrawe skrajności? Co się stanie, gdy poruszę jakiś temat? Jakich słów lepiej użyć? Kto, co i jak skomentuje?
I wtedy wychodzę. Idę do ludzi. I okazuje się, że Internet zostaje w Internecie. Oddycham spokojnie, bo widzę, że nie jest tak źle, jak wynikałoby z moich wirtualnych obserwacji. Co więcej – jest nawet całkiem normalnie.
I tego sobie i Wam życzę w tym roku – normalności. A najważniejszym postanowieniem niech będzie dystans i dobry humor.