nauczyciel, popularne, student

O tym, jak nie uczyć się słowiańskich języków

Od sześciu lat uczę Słowian – polskiego i rosyjskiego – i od tyluż lat często zauważam powtarzający się schemat: mimo ogromnej motywacji i, zdawałoby się, lekkości w przyswajaniu bliskich sobie języków, Słowianie popełniają podczas nauki te same błędy.

Jest jednak jedna kolosalna różnica – Słowianom przebywającym i uczącym się polskiego w Polsce jest na ogół dużo łatwiej niż nam, Polakom, trudzącym się w poznaniu innych języków u siebie. Dlatego dziś opowiem o tym z naszej perspektywy, chociaż to, co za moment przeczytacie może tak naprawdę dotyczyć każdego. Słowianom w Polsce i typowym dla nich błędom warto będzie poświęcić kiedyś osobny post.

Rozumiem, więc umiem

To nierzadko obserwowane przeze mnie złudne wrażenie towarzyszy w dużej mierze studentom na początku nauki i w jej trakcie jednak głównie na tych niższych poziomach zaawansowania. Siłą rzeczy języki słowiańskie, jako jedna rodzina, mają wiele podobieństw (jak i różnic, z których tak bardzo lubimy się śmiać), więc ucząc się ich, możemy czuć się znacznie swobodniej. Wypowiedź w języku obcym lektora, który celowo dobiera takie słowa, żeby można było domyślić się ich znaczeń, okraszona sygnałami niewerbalnymi – gestami czy mimiką – sprzyja poczuciu, że rozumiem, więc umiem, coś już z tego języka wiem! I to jest fantastyczne.

Podobnie jest z czytaniem tekstów czy pojedynczych zdań w podręczniku. Te jednak często wydają się na tyle proste, że studenci w ogóle nie zatrzymują się przy nich na dłużej, nie podkreślają czy nie wypisują nowych słów – w końcu są tak podobne, że praktycznie nie trzeba się uczyć. Jednak potem często nie potrafią z nich skorzystać. W pisemnej wersji prawie w ogóle, w ustnej często przybierają formę raczej z tych „naciąganych” (czyli odbiorca coś zrozumiał, ale musiał więcej interpretować).

Oczywiście, są osoby, które są w stanie przyjąć ogromną dawkę informacji i którym wystarczy raz przeczytać słowo, żeby zacząć tworzyć poprawne wypowiedzi, ale nie nazwałabym tego normą.

To złudne wrażenie łatwości powoduje, że czasami niektórzy nie zauważają szybko swoich postępów. Zdarza się im też myśleć, że poziom kursu jest dla nich trochę za niski, bywa, że chcą od razu przejść do wyższej grupy. Ale nie wiedzą, że tym samym przeskoczą niechcący przez ważny etap, który później na kolejnych poziomach może odbijać się czkawką.

Rada: ucz się słów i całych wyrażeń, nawet jeśli po ich przeczytaniu wydają ci się banalne. Twórz też dużo własnych wypowiedzi z nimi. Jeśli jednak postanowisz zmienić grupę na wyższą, spróbuj omówić to dobrze ze swoim nauczycielem.

Wszystko na odwrót!

Tu z kolei mamy do czynienia z odwrotną sytuacją, kiedy studenci ze względu na ilość leksykalnych „fałszywych przyjaciół” zaczynają patrzeć na tekst bardziej podejrzliwie i wątpić w swoje umiejętności. To może uczących się zniechęcać. No nic dziwnego, czytając z pozoru proste zdanie, okazuje się czasem, że znaczy coś zupełnie innego. Dialog między nauczycielem a uczniem przy kolejnych zdaniach w konsekwencji brzmi często mniej więcej tak:

-Co to znaczy lubić?
-Aaa na pewno nie lubić…

Rada: po pierwsze nie zniechęcaj się, bo fałszywi przyjaciele występują między wieloma językami. Spróbuj raczej zapamiętać je właśnie na zasadzie zabawnych różnic. Możesz nawet narysować sobie scenkę z użyciem obu – polskiego i obcego – wariantów.

Przypadek przypadków

Wszyscy to dobrze pamiętamy ze szkoły. Zjadało nam mnóstwo czasu, który woleliśmy spędzić z piłką na podwórku i zanudzało rodziców, którzy godzinami powtarzali z nami słowa i przepytywali przy pomocy pytań: Kto, co jest tutaj? Kogo, czego tutaj nie ma? Komu, czemu… I tak dalej. Przypadki, bo o nich mowa, wracają z kolejnym językiem, a już mieliście nadzieję, że pozbyliście się ich wraz z końcem podstawówki.

Tak to już jest, że w większości języków słowiańskich odmiana rzeczownika i przymiotnika jest bardziej rozbudowana. I chyba przez te szkolne wspomnienia studenci często już na starcie są do niej negatywnie nastawieni. Na wieść o „celowniku” zastanawiają się, czy zapisali się na kurs czy jednak na doktorat z językoznawstwa. A wiadomo – brak pozytywnego myślenia i motywacji w zapamiętaniu tego wszystkiego nie pomaga. To prowadzi do niechęci, a ta z kolei czasem do porzucenia nauki.

Na szczęście aktualnie poznaje się przypadki bardziej w kontekście leksykalnym. Raczej też wprowadzamy najpierw pojedynczy przypadek i na nim skupiamy całą swoją uwagę, niż, jak to było kiedyś, wymagamy zapamiętywania wszystkich form na raz dla każdego rodzaju (męskiego, żeńskiego i nijakiego).

Rada: jeśli chcesz mówić poprawnie gramatyczne, powinieneś najpierw zwyczajnie zaakceptować system danego języka. Nie musisz pamiętać wszystkich nazw przypadków, możesz zapamiętać pytania do nich, ale znajomość i operowanie pojęciami takich jak „biernik” ułatwia czasami zadanie – to trochę tak jak kiedy uczysz się angielskiego i nauczyciel wymaga zapamiętania „future in the past” czy „past perfect”. Potraktuj je jak takie słowa-klucze lub raczej słowa-drogowskazy. Tym bardziej, że pojawiają się też w książkach do samodzielnej nauki – dobrze jest je wtedy rozumieć 😉

Komputery sprawiły, że mało piszemy

Co więcej – często nie widzimy potrzeby pisania, nie tylko odręcznego. Robimy zdjęcia, zrzuty z ekranu, uczymy się z drukowanego. To wszystko ma swoje dobre i złe strony. Jednak wybór nauki języka z odmiennym niż nasz alfabetem (którym może pochwalić się cześć języków słowiańskich) niejako zmusza nas trochę do powrotu do tej skądinąd żmudnej czynności.

Rzecz w tym, że musimy nasze oko i mózg jakoś do tych nowych liter przyzwyczaić. Czytać, pisać, przepisywać, żeby móc nie tylko coś powiedzieć, ale również z łatwością zanotować (nie wspominając już o większej świadomości relacji między literami a ich dźwiękami). Żeby nie rysować symbolu pewnej znanej marki odzieżowej i uparcie twierdzić, że to rosyjskie ж, bo nikt inny oprócz nauczyciela może się tego nie domyślić.

Rada: jeśli na lekcji robisz zdjęcie tablicy, postaraj się w domu przepisać to, co na niej widnieje . Pomoże ci to w utrwaleniu tego materiału i szybciej zaczniesz swobodnie posługiwać się nowymi literami. Jeśli nie będziesz ćwiczyć pisania nowym alfabetem, twoja nauka w konsekwencji będzie wiązać się z wolniejszym postępem i czasem większą frustracją, bo zamiast tworzyć swój język będziesz nerwowo szukać liter.

Ale przecież wystarczy zmodyfikować trochę koniec polskiego słowa…

Do tego odrobinę „pozaciągać” (czytaj: nadać polskiemu słowu obcobrzmiący kształt) i…już! Recepta na obcy słowiański język gotowa. Och, ile ja w swej krótkiej karierze takich prób słyszałam! Pojedyncze bywają zabawne, ale te w nadmiarze są już przerażające. I do niczego nie prowadzą.

Uczniowie i studenci, w odróżnieniu od turystów na ulicy, którzy próbują wszystkiego, żeby się porozumieć, mają możliwość poznania słów i nauczenia się poprawnej komunikacji. Tylko czasami za bardzo ponosi ich fantazja. Owszem, ze względu na wspomnianą wyżej bliskość języków, jeśli nie znamy jakiegoś słowa, możemy próbować stworzyć je, korzystając polskiego i liczyć, że akurat się uda. Jednak pamiętajmy, że może też nie udać się tak bardzo, że ktoś nie tylko nas nie zrozumie, ale może się też obrazić.

Rada: no cóż, trzeba się uczyć słów i korzystać ze słowników, choć wiem, że nie jest to „rada roku” 😉 I nie zapominać, że nieustanne dodawanie obcobrzmiącej końcówki do polskich słów niestety nie sprawia, że znamy język obcy. Co gorsza, używane w nadmiarze sprawi, że zaczniesz w istnienie tego słowa wierzyć, a później ciężko to wykorzenić.

Jak widzicie, nauka języków słowiańskich może być i trudna i fascynująca i zabawna. Paradoksalnie czasami trzeba przyłożyć się do niej bardziej niż nam się zdaje, bo podobieństwo i łatwość rozumienia trochę nas rozleniwia i zaczynamy to dopiero zauważać, jak okazuje się, że nie możemy się wysłowić ani stworzyć poprawnego zdania. Miłe jest jednak to, że łatwiej zrozumieć bliskie nam kultury i szybciej zobaczyć to, jak widzą świat rodzimi użytkownicy języka, którego my się uczymy.