Bez kategorii, popularne, refleksje

O wielokulturowości przy okazji Halloween

Nic nie jest w stanie przestraszyć człowieka tak, jak jego własna niewiedza. Nie są mu wcale potrzebne żadne demony.

A gdyby tak częściej i odważniej mówić: „sprawdzam!” i ze świętym spokojem zjeść cukierka?


Photo by Providence Doucet on Unsplash


Chociaż czasy się zmieniły, grozi się palcem przy „amerykańskim święcie” duchów tak samo, jak dwadzieścia kilka lat temu. Nie zapomnę, jak nie pozwolono nam zrobić w szkole lampionu z dyni, żebyśmy czasem nie przywołali nieczystej mocy i broń (jakikolwiek) Boże nie szerzyli zła wśród kolegów.

W międzyczasie zdążyliśmy wejść do Unii, zamieszkać na szeroko pojętym zachodzie, a naszymi sąsiadami w Polsce okazali się być  tak zwani ekspaci z każdego zakątka świata. Widzimy więcej. Mimo to nadal w jednym mieście zabrania się pokazu horrorów w Halloween, a gdzie indziej niszczy dzieciom dekoracje.

 

Kto tu się kogo boi?

 

No, ale od początku.

 

Halloween wcale nie przyszło z Ameryki

Zrobiłam ostatnio ankietę na swoim Instagramie z pytaniem, czy Halloween to amerykańska czy europejska tradycja – aż 75% obserwujących bez wahania wybrało to pierwsze. Kilkanaście lat temu sama bym tak zaznaczyła, no, bo przecież wiadomo, że Coca-Cola, Mikołaj w czerwonym kubraczku i „trick or treat” to amerykancka moda, wszystko przez komercję i „zalewanie nas zachodnią kulturą”. Tak samo kiedyś straszono plagą stonki w ziemniakach, ale to nic.

 

Tak czy inaczej, Halloween, a wcześniej All Hallows’ Eve (Wigilia Wszystkich Świętych) to tradycja europejska. W tej postaci (bo na naszym kontynencie podobnych świąt i pogańskich rytuałów było przecież znacznie więcej) wywodzi się z celtyckiego święta Samhain, które przypadało na noc z 31 października na 1 listopada, było symbolicznym końcem żniw i początkiem ciemnej pory roku. Wierzono, że w tę noc zacierają się granice między światem żywych i umarłych, a duchy powstają z grobów. Druidzi gromadzili się przy ognisku, próbując wspólnie przewidzieć, czy wioska przetrwa zimę. Mieszkańcy z kolei zabierali ten ogień do swoich domów.

W trakcie chrystianizacji, papież Grzegorz III chcąc ukrócić pogańskie rytuały, ustanowił dzień 1 listopada Dniem Wszystkich Świętych. All Hallows’ Eve zastąpiło Samhain w drodze kompromisu, jak to zwykle miało miejsce przy narzucaniu nowej religii – możecie po części świętować po swojemu, ale niech się to chociaż lepiej nazywa.

Irlandczycy i Szkoci w trakcie tego święta wystawiali przed domem jedzenie dla dobrych duchów, ale także drążyli warzywa takie jak rzepy czy buraki i wycinali w nich przerażające twarze, aby odstraszyć te złe zjawy. Biedni z kolei chodzili od domu do domu i prosili o poczęstunek w zamian za modlitwę za spokój dusz zmarłych krewnych gospodarzy. Z czasem zwyczaj odwiedzania domów podchwyciły dzieci, upraszczając tak zwany „souling” (z ang. soul – dusza) w znany nam „trick – or – treat” (ang. cukierek albo psikus), przebierając się przy tym w różne stroje, podśpiewując piosenki i recytując wiersze.

 

Przypominam, że jesteśmy w średniowieczu i Europejczycy nie śnią jeszcze amerykańskiego snu.

 

Język nie pozostaje przy tym obojętny

Nawet niewielki stopień znajomości angielskiego pozwala nam szybko zorientować się, że nazwa święta Halloween pochodzi właśnie z tego języka. All Hallows’ jest pochodną formy alhalwe (halwe = „holy person”, to znaczy „święta osoba”) , które funkcjonowało w pełnym średniowieczu w epoce języka średnioangielskiego. Ta epoka skończyła się około XV wieku. Niemożliwym jest więc stwierdzenie, że termin All Hallows’ Eve wziął się z Ameryki. W tym czasie w Nowym Świecie nikt jeszcze nie mówił po angielsku!

 

Jeśli coś przyszło z Ameryki, to ewentualnie dynia

Celtowie rzeźbili w rzepach i burakach, bo dynie w Europie po prostu nie rosły. Ich uprawa na naszych ziemiach rozpoczęła się dopiero jakiś czas po podboju Ameryki. Jednak dyniowe lampiony na Halloween to dopiero wiek XIX, kiedy to tradycje wigilii Wszystkich Świętych trafiły do USA wraz z dużą falą irlandzkich i szkockich migrantów.

Amerykanom spodobała się wtedy tradycja Brytyjczyków do tego stopnia, że wiek później stworzyli z niej całkiem dochodowe przedsięwzięcie. Imigranci z kolei podpowiedzieli kolegom w Europie, że dynia na Halloween sprawdzi się lepiej niż burak. Ot, wymiana.

 

Ku wielokulturowości

Wielojęzyczność i wielokulturowość to współistnienie różnych języków i kultur na jednym terenie. Chociaż kojarzy nam się to znowu (sic!) z amerykańskim „multi-kulti”, może dotyczyć dowolnego miejsca na ziemi. Może być to państwo, małe miasteczko, a nawet osiedle. Kluczem jest poszanowanie prawa do różnicy. Sprytna różnorodność kulturowo-językowa opiera się na zasadzie integracji, zamiast asymilacji. Oznacza to, że osoby, które dołączają do danej społeczności, poznają jej zasady, zaczynają ją rozumieć i akceptować, ale nie są pozbawiane i nie wyzbywają się całkiem swoich tradycji (chyba, że chcą). W związku z czym czasem zdarza się, że ich zwyczaje, język czy sposób spędzania czasu przenikają w jakimś stopniu do lokalnej społeczności. Tak jak Halloween podbiło amerykańskie serca. Nie dzieje się to pod przymusem, ale ze zwykłej ludzkiej ciekawości.

Lecz my nie musimy szukać wcale w USA. Kto z nas nie zmodyfikował ostatnio przepisu na barszcz ukraiński, spróbował pielmieni lub zachwycił się wschodniosłowiańskimi syrnikami (placuszki z sera, smażone na patelni – polecam)? Czyi dziadkowie przed wojną nie mieszkali na wsi wśród Żydów czy Łemków, razem z nimi obchodząc ich święta? Kto z nas nie słucha Last Christmas i nie śpiewa czasem Silent Night zamiast Cichej nocy? Kto co niedzielę wybiera ramen zamiast rosołu? Przykładów z własnego podwórka mamy naprawdę niemało.

Jesteśmy wielokulturowi i nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy!

 

Tylko to Halloween ciągle nam przeszkadza?

Należy przyznać, że samo zainteresowanie Halloween, przebieranie się, odwiedzanie domów i straszne dekoracje wpadło do Polski wraz z modą na anglosaską kulturę. Nie zadomowiło się u nas zbytnio, ale odnoszę wrażenie, że to poniekąd brak zrozumienia historii tej tradycji tworzy ciągłą niechęć do niej. Kościół przed nią strzeże od lat z własnych powodów, ale co widzimy my? Powierzchowne trywializowanie śmierci i brak szacunku wobec zmarłych. Czy taki jest zamysł Halloween? Patrząc na historię – nie. Ludzie bali się śmierci tak samo wtedy, jak i teraz. I podobnie próbowali ją jakoś spersonifikować i zrozumieć.

 

Nie musimy obchodzić Halloween, jeśli nie mamy ochoty, ale nie powinniśmy się go też obawiać. Przy tym święcie wkracza na scenę wspomniane wyżej poszanowanie różnorodności – nie niszczmy dzieciom świecących dyń, pozwólmy innym spędzać ten wieczór tak, jak mają na to ochotę. Jesteśmy wyposażeni w wiedzę, ergo nie mamy czego się obawiać.

 

W stronę budowania lokalnej społeczności

W bloku, w którym mieszkamy, dzieci bawią się w wieczór Halloween. Odkąd otrzymaliśmy rysunek potwora za naszą nieobecność, przygotowujemy mały poczęstunek. W tym roku dodatkowo przystroiliśmy nieco drzwi – była pajęczyna, urocze nietoperze i czarne koty. Jesteśmy otwarci. I lubimy sprawiać innym radość. Dzieci były wniebowzięte naszą dekoracją i paczuszkami z cukierkami, a nam zrobiło się cieplej na sercu.

 

Rokrocznie dzieci u nas mają różne przebrania. Nie są to wcale jakieś potwory – w tym roku był na przykład Harry Potter, wesołe zombie czy…agentka FBI 😉 Na wypadek braku cukierków miały przygotowane „przerażające nagranie”. Nie ryzykowałam!

 

Razem z dziećmi chodzą oczywiście rodzice, nie wychylają się, ale czuwają. W dużych miastach, wielopiętrowych blokach to nieraz jedna z niewielu okazji w roku, żeby poznać sąsiadów, porozmawiać, zaprzyjaźnić się.

Tak właśnie odbywa się to na zachodzie – Halloween przeradza się w lokalne święto. Daje nadzieję na wychodzenie sprzed ekranów, częstsze kontakty i powrót do wspólnoty.

 

A u nas? Dzieci sąsiadów spędziły wesoło wieczór, po czym 1 listopada spokojne i odświętnie wystrojone pojechały z rodzicami na cmentarz. Niektóre były też w kościele. Inne poszły z rodzicami na spacer. W windzie przywitał mnie trzylatek – Hindus – i z uśmiechem od ucha do ucha życzył mi: „Have a nice day”.

Czy nie o to powinno chodzić? Niech żyje życzliwość!