Ostatnio naszła mnie taka refleksja, że my, lektorzy języków, od samego początku niemało na siebie bierzemy, a niekiedy nawet przez to cierpimy. Najpierw w szkole, potem na studiach, kiedy odkrywamy, że pasjonuje nas słowo jako takie i to jest właśnie ta dziedzina, w którą chcemy się zanurzyć bez opamiętania, jednak bywa, że z czasem zaczynamy gorzej widzieć i w ogóle, częściej patrzeć w dół pod ciężarem zwiększającego się garbu. A później, pełni nadziei, bo oto zaczyna się nowy etap naszej filologicznej drogi, wyruszamy do pracy, niczym na misję, by móc dzielić się swoją wiedzą i pasją z innymi. I dźwigamy. Wszystko, co tylko się da.
Obecnie w nauczaniu języków królują metody, które w dużej mierze opierają się na różnego rodzaju bodźcach, wzbudzających ciekawość ucznia i sprawiających, że zacznie on mówić w języku obcym równie chętnie, jak w ojczystym. Takim bodźcem może być naprawdę wszystko, co tylko okaże się w danej grupie uczniów odpowiednie, ciekawe i skuteczne, bo przecież język opisuje świat, który nas otacza. Czasami jest to (nie)zwykła fotografia, czasami intrygujące nagranie, ale często również książka, gra planszowa czy inne mniej lub bardziej typowe przedmioty, które da się (w granicach rozsądku) przytaszczyć na zajęcia, a które mają pomóc w realizacji ćwiczeń. Wiele zależy od pomysłowości lektora, ale, o zgrozo, chyba im bardziej nauczyciel kreatywny, tym więcej nosi.
W czym tkwi problem?
Jednak to nie sama konieczność przynoszenia różnych pomocy na zajęcia jest tutaj największą przeszkodą. Problemem jest raczej fakt, że lektorzy muszą stawić czoła konkretnym warunkom: mają być mobilni, coraz rzadziej pracują tylko w jednym miejscu, a coraz częściej w placówkach, w których pojawiają się raz w tygodniu i nie mają nawet własnej szafki, w której mogliby cokolwiek przechować “na raz następny”. Zresztą, trudno byłoby zostawić gdzieś książki czy inne pomoce, z których musimy korzystać w wielu miejscach na raz.
Wyposażenie sal też pozostawia wiele do życzenia. Oczywiście to zrozumiałe, że nie wszędzie jeszcze są komputery, ale tablica mikroskopijnych rozmiarów, która nie pomieści nawet zdania w całości mnie osobiście przyprawia o zawrót głowy. Kiedyś przyszłam na pierwsze zajęcia w zupełnie nowe miejsce, gdzie przy jako takiej tablicy miały być suchościeralne markery i gąbka. Nie było. Od tego czasu noszę własne.
Co jeszcze zdarza mi się pakować na zajęcia?
Podręczniki, materiały dodatkowe, płyty, pendrive, mini-głośnik przenośny (!), laptopa. Często mam przy sobie też jakąś konkretną grę albo miękką piłkę, zalaminowane obrazki, magnesy do tablic i wszystko inne, co akurat uznam za ciekawe i będę mogła praktycznie wykorzystać w nauce języka. Rzecz jasna – nie wszystko na raz, ale odnoszę wrażenie, że czasem kilka małych, lekkich przedmiotów, ot tak dorzuconych do torby z podręcznikami, nagle przybiera znacząco na wadze i ciągnie nas na dno. Na koniec jeszcze, absolutnie zawsze, pakuję butelkę z wodą, no bo przecież trzeba dbać o swój głos. Tylko co z kręgosłupem?!
Lektorski minimalizm, czyli 5 skutecznych sposobów na lżejszą pracę
1. E-materiały. Jeśli to możliwe, noś podręczniki w formie elektronicznej, np. na czytniku, który waży (i mierzy) mniej niż kilka pozycji papierowych, a który pozwala na swobodne przeglądanie treści.
2. Kserówki. Jeśli nie jest to konieczne, nie kseruj samodzielnie materiałów autorskich dla swoich studentów. Prześlij im je na maila lub zostaw wcześniej jedną kopię do samodzielnego skserowania. Jeśli jest to tylko dodatkowe, małe ćwiczenie, rozważ wyświetlenie go na rzutniku.
3. Laptop. Dowiedz się, czy w miejscach, w których uczysz nie można wypożyczyć komputera na zajęcia. Czasem nie mówi się o takiej możliwości głośno i wprost, ale wystarczy zapytać i coś się znajdzie. Wtedy pakujesz tylko pendrive z większością potrzebnych materiałów i od razu lżej!
4. Twoi uczniowie. Nie chodzi o to, by nosili Twoją torbę czy plecak 😉 Zastanów się jednak, czy jest coś, co mogą przynieść na dane zajęcia. Może macie w planach jakiś projekt i przydadzą się kolorowe markery/flamastry do podpisywania różnych elementów? Wystarczy, że każdy znajdzie w domu jeden i przyniesie ze sobą. W ten sposób odpadnie kilka kolejnych gramów w torbie.
5. Organizacja. Trudna w realizacji, ale przecież możliwa – jak wszystko! Zastanów się, czy możesz choć trochę wpłynąć na grafik swoich zajęć i ułożyć je według rodzajów grup lub poziomów (np. w poniedziałki zajęcia tylko z dziećmi, a we wtorki zajęcia zaawansowane z dorosłymi). W ten sposób materiały potrzebne na konkretny dzień mogą się powtarzać, a co za tym idzie – weźmiesz ze sobą mniej.
Polecam.
A Wy jak radzicie sobie z dźwiganiem wszystkich pomocy i przemieszczaniem się między szkołami? Znacie jakieś ciekawe sposoby na pozbycie się niepotrzebnych przedmiotów z toreb i plecaków?
P.S. Zdaję sobie sprawę, że znajdą się wśród Was, drodzy nauczyciele i lektorzy, tacy, którzy powiedzą teraz, że a to laptop wypożyczony nie zadziała, a to studenci i tak nie przyniosą kserówek…Ja jednak stanowczo sprzeciwiam się takiemu podejściu. Nie można zakładać, że inne rozwiązania niż dźwiganie wszystkiego są skazane na porażkę. Nawet jeśli wszystko przyniesiemy sami, i tak musimy przygotować się na różne ewentualności. Warto więc próbować szukać sposobów. No i wreszcie – więcej wiary w ludzi! Jeśli chcą się uczyć, to nie zapomną kserówki i nawet chętnie poszukają tych flamastrów w domu 🙂
Zdjęcie w nagłówku: Yaoki LAI/Unsplash