Ile nam potrzeba, żeby przełknąć wpadkę podczas telewizyjnych lekcji, a ile, żeby….znieważyć drugiego człowieka?
Kiedy w poniedziałek obejrzałam pierwsze fragmenty emitowanych ostatnio telewizyjnych lekcji, najpierw się zaśmiałam, potem śmiech przeszedł w zdumienie, na końcu zaczęłam się zastanawiać, że coś tu nie gra. Nie taką szkołę znam. Byłam pewna, że podobnie jak w reklamach nie grają prawdziwi farmaceuci, i tutaj mamy do czynienia z aktorami z castingu, którzy mieli odgrywać rolę nauczycieli.
Po kilku dniach dochodzi do mnie, że do nagrań zaangażowano prawdziwych pedagogów. Mówi się, że na ostatnią chwilę, bez przygotowania, bez doświadczenia w pracy z kamerą, byle jak, bez wsparcia, bez dubli, bez zadbania o stronę wizualną. Podczas gdy w zwykłych programach śniadaniowych specjaliści są w stanie nawet pietruszkę wymuskać i ustawić pod odpowiednim kątem, tutaj po prostu postawiono nauczyciela i w myśl zasady „radź sobie sam” kazano coś zaprezentować. Wszystkie potrzebne rekwizyty, jak zwykle, lepiej było wziąć z domu.
Nie trzeba było wiele – fala śmiechu zalała Internet i wymknęła się jak zwykle spod kontroli. O ile większość obśmiewała samą produkcję, o tyle za późno zorientowano się, że w centrum każdego mema, każdej przeróbki, jest twarz prawdziwego nauczyciela, który właśnie tę twarz zaczął tracić. Jest to podwójnie trudne w przypadku zawodów zaufania publicznego.
No tak, decydując się na współpracę z mediami, należałoby się pogodzić z tym, że zostaniemy wystawieni na publiczną krytykę. Chociaż ktoś, kto na co dzień nie ma z tym do czynienia, wezwany w pośpiechu do pracy, najpewniej nawet nie zdąży się zastanowić, jakie tam prawo do wizerunku, jaka umowa. A jak wiadomo, są takie miejsca pracy, w których odmowa wykonania jakiejś czynności jest niemile widziana.
Co jednak, jeśli zamiast konstruktywnej krytyki pojawia się hejt wobec drugiego człowieka i dobra zabawa, polegająca na tworzeniu coraz to nowych remiksów fragmentu lekcji? Kto to robi? I po co?
Pomysł z lekcjami w telewizji w tym trudnym dla wszystkich czasie jest ciekawy, ale zapomniano w nim o jednej bardzo ważnej kwestii: lekcja bez przygotowania to klapa. Tym bardziej lekcja pokazowa czy specjalne warsztaty, a już na pewno lekcja, którą ma oglądać cała Polska, wymagają przede wszystkim przemyślenia, zaplanowania każdego szczegółu, przećwiczenia. Tego nie robi się w jedną noc.
Dalej, lekcja to przede wszystkim interakcja i relacja z drugim człowiekiem, nie przysypiającym operatorem kamery. Nie znam tych pań nauczycielek, nie widziałam nigdy ich lekcji, ale coś na ten temat wiem i jestem skłonna sądzić, że ich lekcje w szkole mogą wyglądać jednak nieco inaczej. Ja, na co dzień spokojna, w swoje lekcje wkładam mnóstwo energii, wykorzystuję techniki aktorskie, ale to wszystko uruchamia się, dzięki ludziom, którzy są ze mną. Kamery pewnie musiałabym się nauczyć.
Ostatnie, nie mniej ważne: kiedy wszystkie argumenty odparto, zarzucono nauczycielkom, że przecież popełniły na wizji błędy! Ja bardzo przepraszam, ale…dlaczego sprowadzamy nauczyciela do nieomylnego ideału? – „Koniec świata”, „Krzywda dla dzieci” „Jedynki dają, a same nie wiedzą” – nie. My nauczyciele też mamy prawo się mylić. Najważniejsze, żebyśmy się umieli poprawić.
Kojarzycie taki moment w swoim życiu, kiedy ktoś kazał wam pierwszy raz stanąć przed ludźmi i wygłosić przemówienie, zaśpiewać piosenkę, wyrecytować wiersz? Nawet jeśli wydawało wam się, że nie macie tremy, dopiero po ostatnim słowie dotarło do was, że to już i nie do końca pamiętacie, co mówiliście, słowa same biegły. To stres.
Teraz wyobraźcie sobie nauczycielkę matematyki, która terminy takie jak obwód i średnica ma w małym palcu, przerabia je kilka razy w tygodniu, nagle zostaje postawiona w nowej roli, nowej sytuacji i tak samo, jak wy kiedyś z wierszem, po prostu mówi. Najpewniej nawet nie zauważa, kiedy podaje inny termin. Nie wierzę, że to wynikło z braku wiedzy. Swój błąd odkrywa dopiero w telewizji, bo nie miała możliwości sprawdzić nagrania i się poprawić. A co było dalej już wiemy.
Pomyłki pojawiają się też w klasie i bez stresu. Po chwili poprawiamy się sami, czasem nieświadomie sygnalizują nam je studenci, dopytując o jakiś szczegół, innym razem sięgamy do źródeł, żeby nie wprowadzić uczniów w błąd. To nie brak wiedzy, a pisałam o tym szerzej tutaj.
Najgorsi jednak w tym wszystkim wydają się być komentatorzy, znawcy od wszystkiego, którzy suchej nitki nie pozostawią na mało energicznej w nagraniu nauczycielce, dyskwalifikując zarówno umiejętności, wiedzę, jak i wygląd, jednocześnie twierdząc, że pan od muzyki – wszak artysta – w swoim nagraniu mówił z taką pasją, tak miło się tego słucha, że można mu spokojnie wybaczyć popełniony błąd. Wychodzi na to, że wystarczy, że będzie atrakcyjnie, a resztę da się puścić mimo uszu.
Teraz jest podwójnie trudny dla wszystkich czas. Nagły obrót spraw, nowa rzeczywistość, nieprzewidziana praca zdalna, związane z nią dodatkowe obowiązki, a w tle strach, obawa przed tym, co będzie, nieustanne myśli o odizolowanych bliskich. Dajmy już spokój z tym hejtem i przesadnym komentowaniem.
W poniedziałek stwierdziłam, że takich lekcji nie ma sensu oglądać. Dziś współczuję zaangażowanym w to nauczycielkom, jednocześnie życząc im siły, bo to w końcu minie. Wierzę, że wrócicie do pracy z uśmiechem. Pamiętajcie, że jedno nagranie o niczym nie przesądza. Jeśli uważacie, że coś można w waszej pracy poprawić, poprawcie. Ale dla uczniów, nie Internetu.
Przesyłam wam dużo dobra ?