Ezra Pound zdefiniował kiedyś wielką literaturę jako „po prostu język, ale naładowany znaczeniem do granic”. To jeden z moich ulubionych filologicznych cytatów, który zresztą otwierał tekst mojej pracy magisterskiej z dziedziny tłumaczenia literatury. Przypomniałam sobie ostatnio te słowa, kiedy akurat podczas świątecznego urlopu usiadłam na spokojnie z książką w rękach.
Śledząc te znaczenia, poszukując odpowiedzi na pytania, czerpiąc przyjemność z lektury tekstu, nie chcę odczuwać presji. Nie czytam dlatego, że tak trzeba. Czytam, bo lubię. I nie chodzi o to, żeby inni czytali, bo tak trzeba. Chodzi o to, żeby to polubili.
Moje relacje z książkami w ogóle bywają czasem trudne. Zdarza się, że pełna euforii sięgam po jakiś tytuł, a po kilku stronach odkładam „na później”. Nie czytam od razu do końca tylko dlatego, że zaczęłam. Odkładam, bo coś do mnie nie przemawia, coś mnie nudzi, coś irytuje, albo po prostu nie ma akurat literackiej chemii. Po jakimś czasie z reguły rozpoczynam drugie podejście. Niektóre książki prezentują się lepiej za drugim razem. Czasem może muszę do czegoś dorosnąć. Albo zmienić zdanie. I to jest w porządku.
Bywa też tak, że nie jestem w stanie czegoś czytać, choć bardzo bym chciała. Tak było podczas wiosennego rzutu pandemii, kiedy nie wiedzieliśmy jeszcze, jak radzić sobie z codziennością i własnymi emocjami, i co przyniesie jutro. Wtedy akurat wpadło mi w ręce kilka cięższych książek – o wojnach, ludzkich dramatach. Musiały zaczekać, bo w tym czasie potrzebowałam rozrywki, a nie psychicznego wykolejenia. Moje samopoczucie uratowała wtedy Maryla Szymiczkowa, której historie o profesorowej Szczuczyńskiej przeniosły mnie do innej rzeczywistości. Znalazłam się we właściwym miejscu mojej domowej biblioteczki. Dramaty nie uciekną.
Na co dzień czytam sporo – nie tylko literaturę piękną, ale również fachową. Jestem filologiem, uzależnienie nie pozwala mi rozstać się z drukiem, do tego lekcje online skutecznie przyczyniają się do systematycznego zwiększania grubości moich szkieł. W środku tygodnia marzę o całym weekendzie tylko z powieścią, ale kiedy ten nastaje czasem nie mogę już patrzeć na litery. Najpierw muszę się zregenerować.
Nie lubię traktować czytania jak codziennego mycia zębów, kiedy człowiek po całym ciężkim dniu czołga się jeszcze do łazienki, bo tak trzeba. O ile rozumiem wagę wyrobienia w sobie nawyku, o tyle neguję metodę poczucia czytelniczego obowiązku i wyrzutów sumienia.
52 książki na rok to średnio jedna książka na tydzień. Według autorów pomysłu może być nawet najkrótsza, ale ma być. Nieważne więc, co czytamy, ale że się wyrabiamy? Nieważne, ile z tego wyniesiemy, ważne, że odhaczenie kolejnej pozycji z listy da nam poczuć chwilową radość z obsesyjnego sukcesu?
Nie jest ważne co czytasz, bylebyś czytał – tutaj się zgodzę, chodzi po prostu o kontakt ze słowem pisanym. Wybierz, co chcesz. Ale 52 książki to naprawdę dużo.
W szkole łykaliśmy jedną książkę za drugą, czasem w zawrotnym tempie. Na studiach filologicznych jedna lektura tygodniowo też jest czymś oczywistym. Jednak czy wszyscy pracujący (czasem na dwa etaty), wychowujący samotnie dzieci albo zmęczeni natłokiem codziennych obowiązków dorośli Polacy z radością siądą do noworocznego wyzwania? Czy raczej, nie chcąc się dręczyć wyrzutami sumienia, bo znowu im nie wyszło, poddadzą się po którymś nieudanym tygodniu?
Według ostatnich badań Biblioteki Narodowej aż 60% Polaków nie przeczytało w ciągu roku ani jednej książki! Około 18% przeczytało 1 lub 2. Więcej niż 24 książki przeczytało zaledwie 2,6%. Jeśli ktoś nie czyta wcale lub czyta niewiele, nie wiem czy zmotywuje się samym wyzwaniem, na dodatek z tak obszernym progiem startowym. Czy teraz nagle czytające 40% przeczyta 52 książki rocznie? Czy nieczytające 60% poprzez samo wyzwanie znajdzie w sobie chęć czytania?
Sztuka czytania polega na odkrywaniu i przyjemności, nie na osiąganiu kolejnych poziomów w grze. 52 książki dla wielu ludzi są niemożliwym osiągnięciem, może więc lepiej, obserwując statystyki, zaproponować tych książek 12 – jedną miesięcznie? W końcu przeczytanie choćby trzech książek sprawi, że powiemy, że przeczytaliśmy „aż trzy z 12”, a nie „tylko 3 z zaplanowanych 52”.
Nie, nie wezmę udziału w wyzwaniu „52 książki w 2021”, bo lubię czytać po swojemu i jeszcze nie wiem, ile przeczytam w kolejnym roku. Czy będzie tych tekstów 30, 60 czy 100 jest sprawą drugorzędną.