Bez kategorii, refleksje

Język emocji a szczepienie – czy jest się czego bać?

Zaszczepiłam się na COVID. Na razie pierwszą dawką, ale to już coś, prawda? Jedna z moich studentek, Niemka, również nauczycielka zaszczepiła się dwa dni później, a wczoraj napisała: „Ola, nie było łatwo, ale cieszę się, że jestem zaszczepiona – według mnie to przywilej”. Jesteśmy młodzi i chyba faktycznie powiodło nam się na tym polu – w końcu nasi rodzice ciągle czekają na samo uwzględnienie w programie.

Czy korzystać, jeśli możesz? Ja zachęcam. Ale nie namawiam. Każdy podejmuje decyzję sam. I podejmuje decyzję taką, jaką uzna za stosowną. Ja podjęłam swoją, bazując na wiedzy, a dodatkowe pytania zadałam swojemu lekarzowi. Warto pytać specjalistów, serio. Zawsze zachęcam do właściwej selekcji źródeł informacji.

Ja jestem specjalistką nie od medycyny, lecz od języka i to właśnie na niego w kontekście szczepienia chciałabym zwrócić dziś waszą uwagę.

Tydzień przed szczepieniem, jakimś dziwnym trafem, zaczęło wpadać mi w oko mnóstwo postów i komentarzy na temat objawów po szczepieniu. Jednocześnie część znajomych, którzy dowiedzieli się, że planuję przyjąć swoją dawkę nie omieszkało rozpocząć swoich wiadomości od słów:

„Nie chcę cię straszyć, ale…”
„Fajnie. Ale ja to słyszałam, że…”

Spójnik „ale” działa tak, że odbiorca momentalnie przestaje koncentrować się na wcześniejszym zdaniu, tak jakby je wymazuje, przechylając szalę zupełnie na stronę tego kolejnego. Teraz wyobraź sobie, że zrobiłeś coś, z czego jesteś bardzo dumny, na przykład projekt w pracy. Jednak twój szef mówi: „Podoba mi się ten projekt, ale, wiesz, musimy wprowadzić zmiany”. Czyli co, jednak się nie podoba? Na to wygląda.

Nie chcę cię straszyć, ale już cię przestraszyłem.

Po drugiej stronie było mnóstwo obcych mi ludzi, którzy swoje wrażenia po szczepieniu opisywali na łamach Internetu w sposób następujący:

„Umierałem.”
„U nas nauczycielki już pisały testament!”
„To było okropne! Na drugą dawkę już na pewno nie pójdę!!”
„W ulotce było, że 2% źle się czuje, a u nas zachorowały wszystkie nauczycielki – czyli 100%!!!”
„Leżałam i kwiczałam, myślałam, że umrę.”
„Wszyscy moi znajomi tak samo.”

Pomijam matematykę. Proszę przeczytać sobie te stwierdzenia raz jeszcze. Co z nich wynika? „Zaszczepić się” to znaczy „umierać, leżeć, kwiczeć, pisać testament”. A teraz proszę wyobrazić sobie, że tych komentarzy jest w jednym miejscu kilkaset, podczas gdy wszelkie „u mnie nie było tak źle” giną w tłumie. Stresujące? No, trochę… I teraz nie wiadomo, czy było tych przypadków tak mało, czy może jednak ludzie, którzy czują się dobrze, nie czują potrzeby informowania o tym całego świata.

Racja, kiedy czujemy się źle, nie mówimy „Na Zeusa, cóż to za ból głowy!”. Szukamy takich środków ekspresji, które oddadzą nasze odczucia. Każdy z nas ma prawo czuć się źle. Każdy z nas może mieć też inny próg bólu. Na każdego wydarzenie, jakim jest szczepienie w pandemii może oddziaływać mniej lub bardziej. Coś, co dla mnie jest zwykłym bólem, dla kogoś innego może być bólem nie do zniesienia. Nie umniejszam niczyjego bólu. Nie przeczę, że ktoś mógł zareagować gorzej.

I pewnie nie byłoby nic złego w tych określeniach, gdyby nie chodziło o sprawę takiej wagi. Czym innym jest wtrącenie w rozmowie ze znajomymi, że ktoś „w weekend czuł się tak źle, że myślał, że umrze”. Czym innym jednak, kiedy tłum zasiądzie przed komputerem z wątpliwościami przed szczepieniem i to, co zdąży przeczytać w setkach opinii o nieznanym jeszcze szczepieniu będzie raczej fatalną wizją najbliższej przyszłości.

A gdyby tak napisać coś więcej, niż przerażające „umierałem”? To określenie będzie wyglądać zgoła inaczej, jeśli pojawi się w towarzystwie rzeczowych informacji, jak na przykład „miałem gorączkę i bolała mnie ręka”. Pomyślmy o osobach, które nie radzą sobie ze stresem lub zmagają się z zaburzeniami lękowymi. Oszczędźmy też wszystkich i tak sytuacją wystraszonych.

Szczepienie to nie żadne magiczne zaklęcie, które załatwi sprawę pandemii w sekundę. Złe samopoczucie po szczepieniu to też nic nowego i trzeba wziąć je pod uwagę.

Dla przeciwwagi wobec tych wszystkich negatywnych odczuć dodam, że u mnie objawy po szczepieniu wyglądały jak grypa i były znośne. Popularny lek też pomógł. Nikt z moich kolegów i koleżanek nie „umierał”. Po wtorkowym szczepieniu nie ma śladu. No może oprócz tego na ręce.

Od razu lepiej, prawda?

 

Jeśli spodobał Ci się post, możesz zostawić polubienie tutaj: