W życiu każdego nauczyciela zdarzają się lepsze i gorsze chwile. Czasami jednak zdarzają się też te zabawne, szczególnie jeśli to nauczyciel języka. A jeśli to nauczyciel dwóch lub więcej języków, to już w ogóle bywa komicznie, co wynika z odrobiny zmęczenia z domieszką chwilowego braku prądu. Dziś krótko o kilku zabawnych momentach, których zdążyłam doświadczyć sama, ale na szczęście nie jestem w tym odosobniona…
*
Nauczycielom uczącym dwóch języków i posługującym się różnymi alfabetami zdarza się zaliczyć wpadkę w postaci napisania na tablicy czegoś w innym języku, niż ten, którego w danej chwili uczą. Zazwyczaj nikt nie zdąży zauważyć, bo szybko zetrzesz, ale przez chwilę nie możesz przestać uśmiechać się sam do siebie, bo przez sekundę pomyliłeś własne zajęcia.
**
Sytuacja zaczyna być jednak zabawna również dla studentów, kiedy w trakcie szybkiego mówienia do nich w jednym języku obcym nagle przeskoczysz na inny. W środku zdania. Bez najmniejszej pauzy. Do tego na język, który tylko znasz, ale którego nie uczysz. Zdarzyło mi się to raz, kiedy w rosyjskie zdanie wplotłam coś po angielsku. Nie ta szufladka, ot co 😉 To na szczęście niegroźne. Lubi się pomylić, szczególnie kiedy pomyślimy lub mówimy o czymś, co w jakimś stopniu łączy się lub kojarzy z tym drugim językiem.
***
Kiedyś chciałam być tłumaczem, ale nigdy nie przypuszczałam, że będę tłumaczem uwięzionym we własnej głowie. Po bardzo intensywnym okresie zajęć z rosyjskiego jakieś wewnętrzne „ja” automatycznie tłumaczyło w głowie każde polskie zdanie wypowiedziane przez obcokrajowców na lekcji polskiego. Ćwiczenie praktyczne, ale nieplanowane. Dobrze, że myśli nie słychać, bo pokusiłam się o autokomentarz.
****
Czasami w ogóle trudno „wyjść” z języka obcego, ku uciesze rozmówców. Na przykład kiedy długo oglądasz coś w języku obcym, ktoś z domowników czy znajomych zadaje ci nagle pytanie po polsku, a ty odruchowo odpowiadasz w innym języku. On się śmieje, a twoja mina wtedy jest bezcenna, bo wyglądasz gorzej niż po przebudzeniu.
*****
Niemniej jest jedna sytuacja, kiedy wygląda się już całkiem idiotycznie. To moment, kiedy uczysz polskiego obcokrajowców (szczególnie na początku swojej wielkiej kariery) na poziomie podstawowym, cały czas mówiąc bardzo powoli, bardzo wyraźnie i bardzo internacjonalnie. Po kilku godzinach przychodzisz do domu i w trybie slow motion, jak gdybyś chciał mówić dużymi literami, zwracasz się do kogoś z domowników z prostym zdaniem typu: „Szłam po schodach, bo winda nie funkcjonuje” albo „Kup proszę dwie marchewki”. Przy czym na słowie „szłam” prezentujesz tę czynność, a na słowie „dwie” odruchowo pokazujesz liczbę na palcach. No tak, grunt to dobra komunikacja.
Z reguły szybko przełączam się między językami, ale – jak widzicie – czasami coś pójdzie nie tak. Najważniejsze, żeby umieć się z tego śmiać, bo to wszystko całkiem ludzkie.
Teraz czas na Was – napiszcie o swoich językowych wpadkach z życia wziętych. Zobaczycie, że nie jesteście sami.