refleksje

Work-life balance lektora

Nie jestem zwolenniczką korpomowy. Dokładniej: nie jestem w stanie zbyt długo słuchać językowego bełkotu, w którym zapożyczenia językowe zamiast ten język wzbogacać, raczej są wynikiem chęci pójścia na łatwiznę lub stworzenia pozoru elokwencji. Tym bardziej, że korpomowa, wydaje się, wychodzi już daleko poza ramy swojego pierwotnego środowiska. Zwykle staram się używać ekwiwalentów wszelkiego rodzaju polsko-angielskich hybryd leksykalnych i zapewniam, że w większości przypadków to wcale nie musi być takie trudne. Co więcej – polecam każdemu.

No tak, przecież jestem filologiem, dbanie o puryzm językowy jest niejako wpisane w moją codzienność. Z drugiej strony – przecież jestem filologiem! Podobają mi się różne języki i mam swoich leksykalnych ulubieńców w każdym, którego się uczyłam. Angielskie wyrażenie work-life balance jest jednym z nich i wyjątkowo do mnie przemawia. Mogłabym po prostu napisać: równowaga między pracą a życiem (osobistym), ale ulubiona wersja angielska była taka kusząca…

Każdy filolog i nawet najbardziej fantastyczny lektor powinien sobie czasem po prostu odpuścić. Również w życiu zawodowym. Mówi się: “Znajdź pracę, którą kochasz i nie przepracujesz ani jednego dnia”. Tylko czy rzeczywiście?

Jasne – lepiej robić coś, co sprawia nam przyjemność i jeszcze dostawać za to (odpowiednie!) wynagrodzenie. Tylko że presja i stres nie pytają, czy Twoja praca jest Twoim hobby, a po prostu włażą pomiędzy Twoje obowiązki, nawet nie wiesz kiedy. W biegu za pracą marzeń lektorom, szczególnie początkującym, nogę mogą podstawiać dwaj mocni przeciwnicy: czas pracy i perfekcjonizm. Ten pierwszy z łatwością obniża jakość naszych zajęć, ten drugi bywa motywujący, ale często przytłacza i sprawia, że pracujesz znacznie dłużej, niż faktycznie potrzeba.

Mówiąc o odpuszczaniu sobie nie mam, rzecz jasna, na myśli pokpienia sprawy. Nie namawiam do bylejakości pracy, nagrodą za co miałby być święty spokój i harmonia. Chcę powiedzieć, że planując i przygotowując zajęcia należy myśleć o kursantach, ale też o sobie. Pewna pani profesor powiedziała mi kiedyś, że dopóki idę na zajęcia z lekką nutką niepewności czy wszystko zadziała tak jak powinno, dopóty jestem dobrym lektorem. Od siebie dodam, że trzeba tylko uważać, żeby nie odbyło się to kosztem naszym lub naszych bliskich. Jak więc znaleźć tę granicę, żeby nie wpaść w pułapkę perfekcjonizmu i chęci pretendowania do wyimaginowanej nagrody nauczyciela roku? Jak sprawić, by nie tworzyć nowych pomysłów w każdej wolnej chwili, a w wakacje odłożyć na jakiś czas książki, szczególnie te naukowe? (Jak powszechnie wiadomo, nauczyciele czytają nieustannie – w wakacje, w święta, w ferie, w zdrowiu i w chorobie…). Czasami to nie jest takie oczywiste, kiedy naprawdę lubi się swoją pracę, a najlepsze pomysły przychodzą do głowy akurat późnym wieczorem, na dodatek podczas prysznica.

W zasadzie to nic złego, lubisz to co robisz i możesz cieszyć się z efektów. Ale za to, że po pracy nadal o niej myślisz, nikt Ci nie płaci. Nie wiem, czy w zawodzie (kreatywnego, ciągle poszukującego, nie lubiącego monotonii) lektora języka obcego da się zawsze tak łatwo rozgraniczyć obowiązki zawodowe od życia. Jednak wiem to, że w swoim wolnym czasie powinnam delektować się tylko swoim odpoczynkiem.

Dopóki nie mówisz o czelendżowaniu w kontekście sobotnich porządków i masz świadomość, jak bardzo bez sensu to brzmi, to wszystko w porządku. To Ty sprawujesz kontrolę nad własnym językiem i tak samo to od Ciebie zależy, na ile utrzymasz równowagę między swoją pracą a resztą świata.

 

P.S. Jesteś świetnym lektorem!