nauczyciel

Nauczyciel na wakacjach

 

Przyszłam na uczelnię na egzamin. Na szczęście, to nie ja miałam zdawać, od jakiegoś czasu stoję po drugiej stronie biurka. Przyniosłam kopie dla każdego, ale coś mi się nie zgadzało – studentów było więcej niż kopii. Naprawdę nie wiem, jak to się stało! Chciałam skserować brakującą ilość, ale nagle zobaczyłam, że egzamin, który trzymam w ręce ktoś pociął na drobne kawałki. Zdezorientowana stałam w punkcie ksero, a z tyłu głowy dźwięczały tylko pytania: Jak to naprawić? I jak znaleźć drogę powrotną do sali?! Obudziłam się zmęczona. Jak dobrze, że to był tylko sen.

Typowy sen typowego nauczyciela. Sprawdziany, problemy z uczniami lub niemożność zrobienia wszystkiego na czas w roli głównej. Ja na szczęście ich dużo nie miałam, nie pracuję aktualnie w szkole podstawowej czy średniej – nie mam ku tym snom tylu powodów. Nauczyciele tych placówek miewają takie sny znacznie częściej.

No, ale jak to – czym ten nauczyciel szkolny się tak stresuje, że przez pierwszy tydzień urlopu śni mu się lekcyjna sala? Doskonale wiemy, że pracuje połowę mniej niż wszyscy inni i jeśli nie chce, to przecież nie musi nic robić! Powinien skakać z wdzięczności, że los obdarował go takim szczęściem – znowu ma wolne!

A jednak – muszę was zmartwić. Nauczyciel wcale nie pracuje połowę mniej. To, że w szkole spędza średnio 4 czy 5 godzin nie znaczy, że przez kolejne godziny nic nie robi. Owszem, robi, bo zabiera pracę do domu. Możemy porównać to do korporacyjnej pracy zdalnej: w miękkich kapciach, dresach, z kubkiem kawy w ręku zasiada nad stosem papierów lub przed komputerem i wypełnia kolejne obowiązki. Wakacji tak naprawdę ma może miesiąc na cały rok, latem. W pozostałe „wolne” często musi realizować inne zadania, czasami ma konferencje, dyżury w szkole, pisze plany, programy, wykonuje prace związane z zakończeniem lub rozpoczęciem roku szkolnego, podnosi kwalifikacje. Nie może, w dowolnym terminie, tak jak każdy inny pracownik, wziąć dnia wolnego ani zaplanować wakacji w połowie listopada, kiedy akurat na południu Europy jest taniej. Na dodatek często bierze dodatkowe godziny w szkołach prywatnych (również w wakacje), bo musi jakoś podreperować budżet.

Nauczyciel to osoba, która przez 45 lub 90 minut stoi przed grupą ludzi w różnym wieku i musi poradzić sobie z tym, że – siłą rzeczy – jest cały czas obserwowana i oceniana: każdy ruch, gest, słowo, nawet ubiór. Musi jednocześnie zapanować nad tą grupą ludzi, przekazać im wiedzę, odpowiedzieć na wszystkie pytania i zatroszczyć się o ich problemy. W przerwie pilnuje bezpieczeństwa dzieci na głośnym korytarzu. Do tego jest pod ciągłą presją rodziców, mających coraz to większe oczekiwania. Częściowo odpowiada za to, kim będą ich dzieci w przyszłości, jakimi ludźmi się staną. Wyobraź sobie więc teraz, powiedzmy, takiego team leadera w dużej firmie, który przez cały dzień swojej pracy musiałby wygłaszać przed ludźmi prezentacje, jednocześnie kierować zespołem i dbać (jako jedyny) o to, by klient był zadowolony, a na końcu martwiłby się problemami swoich pracowników. Obawiam się, że od samego mówienia jego również po 4 godzinach ciągłej takiej pracy rozbolałoby gardło i dopadło zmęczenie psychiczne. Resztę obowiązków wziąłby do domu.

Nic więc dziwnego, że ten stres wychodzi z nauczyciela dopiero w wakacje. Nie zdąży nawet dobrze odpocząć, a już musi wracać do szkoły.

Ja wiem, że każdy zawód ma swoje uroki, każdy jest na swój sposób stresujący i każdy chciałby mieć lepiej. Nauczyciele nie irytują się, kiedy inne grupy zawodowe strajkują, dlaczego więc działa to tak dobitnie w drugą stronę?

Nie wypominajmy więc tak bardzo nauczycielom szkolnym tych wolnych świąt czy ferii. Dajmy im trochę odetchnąć. Nie radźmy im zmieniać zawodu, jeśli oni robią to z ogromną pasją – nie chcemy przecież w szkołach nauczycieli, którzy są tam z przypadku. Kto, jak nie oni, zadba o kolejne pokolenia, o to, żeby dzieci wyrosły na dobrych dorosłych podejmujących mądre decyzje?